Strona główna | Mapa serwisu | English version  
Piotr Nowakowski

" W młodości tkwi siła"


Historia klubu
AZS Częstochowa > Historia klubu
Dzieje najstarsze 1945-1989

Od improwizacji do profesjonalizmu

Klub Uczelniany Akademickiego Związku Sportowego powołano 8 marca 1945 roku, tworząc sześć sekcji sportowych, m. in. siatkówki mężczyzn, w której grali: Gordon, Wiśniewski, Szmidla, Zabłocki, Stępniewski, Chmurko i Falkowski.
Największym sukcesem do połowy lat pięćdziesiątych było zdobycie mistrzostwa Śląska w konkurencji zespołów studenckich.
Debiut ogólnopolski wypadł w 1961 roku w mistrzostwach politechnik, zorganizowanych przez AZS Gdańsk. Wśród dziesięciu zespołów częstochowianie zajęli trzecie miejsce. W barwach ówczesnego AZS wystąpili: Władysław Zajda, Dariusz Białek, Marian Dulęba, Andrzej Grabowski, Henryk Potelarski, Marian Kik, Henryk Kotowski, Kazimierz Kuczewski, Roman Siemiński, Janusz Piątkowski, Marian Truskowski i Ryszard Zalewski.

Aż do przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych siatkarze poprzestawali na zdobyczach w rywalizacji akademickiej. Największym sukcesem było w 1969 roku mistrzostwo w konkurencji politechnik. Niezłe wyniki skłoniły kierownictwo klubu do zgłoszenia drużyny w rozgrywkach pod auspicjami PZPS. Okazja była przednia, bo zaczynali właśnie studia Wiesław Czaja i jego brat Bogdan, Marek Oleś, Jerzy Ujma, Marek Jędrzejczak i Andrzej Czerwik. 
W 1972 roku akademicy wygrali rozgrywki o mistrzostwo okręgu i po barażach awansowali do drugiej ligi. W skład tamtej druzyny wchodzili: Jan Adamus, Marian Kustra, Wiesław Warkiewicz, Marek Jędrzczak, Wiesław Czaja, Andrzej Czerwik, Marek Oleś, Jacek Głowacki, Romuald Mączniewski, Adam Kielichowski i Jerzy Ujma. Trenerem był Henryk Kunicki, a od spotkań barażowych - pozyskany z Krakowa, Zbigniew Mickiewicz.

Debiutanci

AZS przez cały sezon balansował na pograniczu strefy spadkowej i dopiero po barażach zapewnił sobie ponownie status drugoligowców. W drugim sezonie wylądowali na czwartym miejscu w tabeli, a na dokładkę wygrali mistrzostwa politechnik. Jesienią 1974 roku dołączył do drużyny Władysław Kustra. Właśnie wtedy zrodziła się po raz pierwszy myśl o podboju ekstraklasy. Drugie miejsce w tabeli dawało prawo do gier w turnieju kwalifikacyjnym, ale rywalizacją z Gwardią Wrocław, Stoczniowcem Gdańsk i AZS Warszawa przerosła siły ówczesnej drużyny. Jesienią 1975 roku odeszli Wiesław Czaja i trener Zbigniew Mickiewicz, przybyli - Tadeusz Madej i Janusz Majkusiak, który przejął szkolenie zespołu. Miłym zaskoczeniem była seria zwycięstw zakończona pierwszym miejscem w tabeli z przewagą trzech punktów nad najgroźniejszym rywalem - Beskidem Andrychów. W turnieju barażowym zabrakło punktów, zaś rok później zespół popadł w głęboki kryzys i ambitne plany trzeba było odłożyć na później, ale mimo niepowodzenia nastroje pozostały optymistyczne, co wiązano z osobą Stanisława Gościniaka, który właśnie osiedlił się w Częstochowie.
Trzeci rok pracy "czarodzieja" i jego asystenta Janusza Majkusiaka przyniósł wreszcie oczekiwany awans. Powołana właśnie Rada Patronacka zadbała o stronę organizacyjną i bytową. Siatkarze grali jak z nut. Na półmetku objęli przodownictwo w tabeli i nie oddali go do końca rozgrywek.

Jesienią 1979 roku

akademicy debiutowali w ekstraklasie. Po euforii przyszedł zimny prysznic spowodowany serią niepowodzeń. Nie pomógł żywiołowy doping kibiców. Pierwsza liga należała Gwardii Wrocław, Legii Warszawa, AZS-u Olsztyn, Płomienia Milowice i Hutnika Kraków. Częstochowianie grali na miarę swoich sił i ...przegrywali. Utrapieniem były kontuzje, które na pewien czas wyeliminowały Wiesława Czaję, Władysława Kustrę i Andrzeja Czerwika. Zastrzeżenia budziła gra Andrzeja Martyniuka, który zdaniem fachowców, daleki był od wykazania pełni możliwości. Tylko jeden sezon trwała pierwsza przygoda z ekstraklasą, ale drugoligowa kwarantanna trwała tyle samo.
Ekstraklasa 1981/1982 wystartowała dopiero w lutym 1982 roku, po zelżeniu restrykcji stanu wojennego. Na "dzień dobry" akademicy przegrali we własnej hali z Beskidem, potem Gwardią i Resovią. Dopiero w czwartym spotkaniu zdobyli pierwsze punkty kosztem Hutnika. Zwycięstwami zakończyły się też mecze ze Stocznią i Płomieniem, ale było to stanowczo za mało, by myśleć o pozostaniu na pierwszym froncie. Znów nastały wojaże do Goleszowa, Ozorkowa, noclegi w podrzędnych hotelikach i kolacje na dworcach kolejowych w asyście pijaczków.


Drugoligowy "czyściec"

trwał długo. W 1986 roku ruszyła w klubie modna w tamtym czasie działalność gospodarcza. Odmłodzony zarząd, w którym coraz silniejsza pozycje miała Janusz Tobijański postanowił zacząć od ...odmłodzenia drużyny. Pokończyli kariery niektórzy gracze, inni odeszli do bogatych klubów firmowanych przez kopalnie, huty i wojsko. W nowym zespole grali: Dariusz Stanicki, Dariusz Taterka, Roman Mac, Paweł Jordan, Zdzisław Olejnik, Mariusz Lewandowski, Andrzej Winnicki, Robert Matyjka, Dariusz Parkitny i Sławomir Matuszczyk. Malkontenci zaczęli krakać, ze i tym razem skończy się na dobrym wrażeniu, ale trener Jacenty Cierpiał - wspomagany przez prowadzącego reprezentację narodową Stanisława Gościniaka - z optymizmem robił swoje. O awansie zdecydowało w przedostatniej kolejce wygrane spotkanie w Jastrzębiu.

Na jak długo?

zastanawiali się kibice, gdy siatkarze po raz trzeci zameldowali się w ekstraklasie. Po reprezentacyjnej przygodzie wrócił do klubu Stanisław Gościniak. Dołączyli do zespołu młodzi gracze - Krzysztof Stelmach i Marek Kwieciński, ale ligowy debiut nie był miły. Gwardzisci z Wrocławia obnażyli wszystkie braki zespołu, lecz tydzień później w Krakowie właśnie częstochowianie byli sprawcami wielkiej niespodzianki, zdobywając punkty w meczu z Hutnikiem - brązowym medalistą poprzedniej edycji. Sezon 1987/88 był rokiem dreszczowców. Kibice przeżyli aż siedem pięciosetowych horrorów, ale "kapela" Gościniaka grała coraz pewniej i jedną kolejkę przed końcem zapewniła sobie prolongatę statusu.
U progu sezonu 1988/89 postawiono zespołowi ambitniejsze zadanie: miejsce w pierwszej czwórce. Liga grała systemem dwustopniowym, najpierw "każdy z każdym", potem w grupach. Korzystnie zaprezentował się w barwach AZS-u nowy nabytek - Dariusz Marszałek z Resovii. obecnie trener reprezentacji Norwegii. Dobre wiadomości zaczęły napływać z meczów wyjazdowych. wygrane w Nysie, Radomiu, Warszawie, Łodzi i Rzeszowie były najlepszym świadectwem dojrzewania drużyny, która ku powszechnemu zaskoczeniu ukończyła pierwszą rundę na pozycji drugiej. Pasmo sukcesów przerwały dolegliwości Dariusza Stanickiego, który w decydującej fazie rozgrywek musiał poddać się leczeniu, ale czwarte miejsce na mecie i tak było sukcesem bez precedensu.
Choć wynik był lepszy niż oczekiwano, to nawet najwięksi optymiści nie przeczuwali, że najlepsze lata dopiero nadchodzą.


Rok przełomowy 1989

AZS Częstochowa przeszedł długą drogę od amatorskiego klubu uczelnianego do współczesnego profesjonalizmu, co w ostatniej dekadzie XX stulecia zaowocowało pasmem sukcesów.
Latem 1989 roku wokół AZS-u zapanowała atmosfera sensacji. Powtarzano coraz bardziej nieprawdopodobne wieści o zamierzonych transferach, padały "głośne" nazwiska. Prawda o tamtych dniach jest taka, ze rzeczywiście wielu siatkarzy interesowało się przejściem do Częstochowy, ale trenerzy Stanisław Gościniak i Ryszard Bosek mieli swoje plany. Interesowali ich tylko juniorzy.  Jesienią przyszli do zespołu Andrzej Solski, Radosław Panas i Andrzej Szewiński. Liga zaczęła się od serii zwycięskich wyjazdów. Dobrą passę przerwały wypady do Krakowa i Olsztyna. Potem akademicy znów zgromadzili punkty, ale nawet we własnej hali nie sprostali studentom z Kortowa, którzy obok krakowskiego Hutnika byli murowanymi kandydatami na podium. Szansa na tytuł wydawała się bezpowrotnie stracona, ale w przedostatniej kolejce krakowianie przegrali w Milowicach i Jastrzębiu, zaś olsztynianie ulegli Stoczni.  AZS Częstochowa wyszedł na czoło tabeli. 25 lutego 1990 roku akademicy stanęli przed wielką szansą. Do pełni szczęścia wystarczyła im wygrana z Górnikiem Kazimierz. Zaczęli w stanie lekkiego paraliżu i w ciągu kilkudziesięciu sekund stracili sześć punktów, mając ogromne kłopoty z przyjęciem serwisu. Gospodarze grali bardzo serio, bowiem tylko zwycięstwo ratowało ich przed ruletką spotkań barażowych. Po jakimś czasie biało-zieloni opanowali drżenie rąk, ale nie zdołali uratować seta. Dopiero od połowy drugiej partii podyktowali własne warunki i wygrali mecz na wagę pierwszego tytułu. O godzinie 12:43 Andrzej Skolski i Marek Kwieciński zablokowali Roberta Malickiego, zdobywając ostatni i najważniejszy punkt w sezonie. Strzeliły korki od szampana, z trybun spłynęła biało-zielona lawina kibiców.

AZS mistrzem - 1990

Śpiewy rozradowanych kibiców słychać było w całym Kazimierzu.  Pierwszy tytuł był zasługą zespołu grającego w następującym składzie: Zdziesław Olejnik, Krzysztof Stelmach, Dariusz Marszałek, Andrzej Szewiński, Marek Kwieciński, Anrdzej Solski, Piotr Owczarek, Paweł Tomaszewski, Roman Mac, Dariusz Taterka, Dariusz Stanicki, Radosław Panas oraz trenerskiego duetu:  Stanisław Gościniak - Ryszard Bosek.
Jesienią 1990 roku gazety sportowe zapowiedziały, że walka o tytuł będzie wewnętrzną sprawą drużyn akademickich. Przebieg rozgrywek potwierdził rokowania. Tytuł zdobyli olsztynianie, ale potrzebowali aż pięciu spotkań, by postawić na swoim. Podobnie było rok później. Olsztynianie mieli bardziej dojrzały zespół i w pierwszej fazie rozgrywek szli od zwycięstwa do zwycięstwa. W ostatniej kolejce rundy "każdy z każdym" doznali jednak we własnej hali sensacyjnej porażki z drużyną Gościniaka, co potraktowano jako zapowiedź zmiany warty.  Pierwsze spotkanie play-off w olsztyńskiej "Uranii" przeszło najśmielsze oczekiwania kibiców z Częstochowy. To był prawdziwy koncert zakończony zwycięstwem bez straty seta. Następnego dnia częstochowianie zaczęli wybornie. Wygrali dwa sety i od stanu 11:7 w trzeciej partii... przestali grać. Gospodarze poderwani dopingiem swoich kibiców odrobili straty i wygrali piątego seta. Porażka w "wygranym meczu" do tego stopnia załamała naszą drużynę, że tydzień potem w Częstochowie olsztynianie mogli fetować kolejny tytuł.

Trzy razy zwycięstwo - 1993-1995

Do trzech razy sztuka - powtarzano w mieści latem 1992 roku, ale optymizm gdzieś się ulotnił, gdy Stanisław Gościniak wyjechał na roczny staż do Kalifornii. Trenerem został Edward Skorek, ale jak zaznaczył - tylko do października. Kto poprowadzi drużynę w trakcie sezonu? - było pytaniem otwartym do inauguracji rozgrywek. Kosztem obowiązków na Uniwersytecie Warszawskim "Szabla" został pod Jasną Górą i doprowadził drużynę do drugiego tytułu. Finał ligi był tradycyjnie akademicki. Częstochowianie startujący w play-off z pozycji lidera najpierw w trzech meczach półfinałowych pozbawili złudzeń stalowców z Nysy, a potem równie gładko rozprawili się z obrońcami tytułu. Świętowanie pod dachem olsztyńskiej "Uranii" było smakowitym rewanżem za porażkę w "Polonii".
W 1993 roku zmieniono formułę. Siatkarze za mało grają, powiedzieli związkowi działacze i zafundowali ligowcom maraton: najpierw każdy z każdym, potem to samo w grupach i na koniec play-off w wersji uproszczonej. - Mistrzem będzie Nysa - mądrzyli się fachowcy. Z zespołu ubył Zdzisław Olejnik, wrócił za to z Turcji Marek Kwieciński. Po amerykańskim stażu dołączył także trener Stanisław Gościniak, który miał do dyspozycji: Andrzeja Stelmacha, Radosława Panasa, Andrzeja Solskiego, Andrzeja Szewińskiego, Adama Kurka, Piotra Owczarka, Rafała Dymowskiego i grupę zdolnej młodzieży: Andrzeja Ciubę, Tomasza Krywulta, Mariusza Wiktorowicza, Grzegorza Otfinowskiego, Pawła Ignacoka, Oktawiana Krzyżanowskiego, Marcina Nowaka, Krzysztofa Śmigiela i Artura Pieśniaka.
Młodzi grali w drugiej lidze i czekali na swoją szansę. Pierwsza runda zakończyła się sześciopunktową przewagą nad Czarnymi Radom i Stalą Nysa. Czwartym zespołem z grupie był Kazimierz Płomień Sosnowiec. Po rozgrywkach w grupach akademicy w Częstochowie stanęli do decydującej batalii o złoto. Przeciwnikiem w play-off była Stal Nysa. Mecze w Częstochowie przyniosły zwycięstwa 3:0 i 3:1.  Mimo przegranych trener Nysy, Andrzej Kaczmarek nie krył optymizmu, że o wszystkim rozstrzygnie dopiero piąte spotkanie. Częstochowianie byli innego zdania i wyjeżdżając do Nysy nie zabrali nawet szczoteczek do zębów. Mieli rację. Pojedynek był wyrównany, dramatyczny, ale zakończony pełnym sukcesem. Po raz trzeci siatkarze wracali do domu ze złotymi medalami i za każdym razem zdobywali je poza własną halą: najpierw w Kazimierzu, potem w Olsztynie i Nysie.
U progu następnego sezonu odeszli z zespołu Andrzej Szewiński, Piotr Owczarek i Adam Kurek. Wydawało się, że trudno będzie powtórzyć dobry wynik, mimo, że z Turcji wrócił Zdzisław Olejnik. Rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania. Bardzo dobrze wprowadzili się do drużyny Marcin Nowak, Krzysztof Śmigiel i Oktawian Krzyżanowski.
Już po inauguracji ligi 1994/95 władze PZPS zmieniły regulamin. Po serii zasadniczej miały być turnieje w dwóch grupach: medalowej z udziałem czterech czołowych zespołów i spadkowej. Start do drugiej rundy miał nastąpić z zerowym dorobkiem. I ta właśnie zasada została zmieniona. Akademicy przystąpili więc do turnieju z miażdżącą przewagą. Pierwszy odbył się w Szczecinie. Trzy wygrane po 3:0 z Morzem, Czarnymi i Stalą Nysa ustawiły biało-zielonych w komfortowej sytuacji. Z dziewięciu pozostałych spotkań wystarczyło wygrać już tylko jedno, by po raz czwarty - a trzeci z rzędu - zebrać plon w postaci złotych medali. Trener Stanisław Gościniak skorzystał z okazji i do woli dał pograć młodym dublerom. Zespół nie roztrwonił dorobku i zameldował się na mecie z przewagą 10 punków nad wicemistrzem - Stalą Nysa. Ostatni turniej odbył się w Częstochowie, zaś widzowie po raz pierwszy fetowali sukces we własnej hali.Ukoronowaniem dobrego sezonu było zdobycie Superpucharu, w którym wystąpili zdobywcy Pucharu Polski - siatkarze Metalplastu Bielsko, mistrz serii B - Legia Warszawa i "wynalazcy" turnieju - gracze Morza EsPeBePe Szczecin. Pierwsze półwiecze istnienia klubu przyniosło w piątej dekadzie serię sukcesów. Tymczasem w kraju zachodziły zmiany, które odcisnęły swoje piętno na wszystkich dziedzinach życia. Wyniki sportowe nie mogły powstrzymać nadchodzącego kryzysu. Latem 1995 roku, dokładnie w jubileuszowym 50-tym roku istnienia akademickiej siatkówki, na klubowym monolicie zaczęły pojawiać się niebezpieczne rysy. Wiele spraw wymagało pilnych uregulowań, albo przynajmniej nowego spojrzenia. Kryzys przybierał niepokojące rozmiary, ale na szczęście odmieniony zarząd opanował trudną sytuację. W pierwszym roku nowego półwiecza za klubowym sterem stanął Andrzej Gołaszewski. Nowy prezes zdołał skupić wokół siebie grupę energicznych działaczy, ale zmiana kierownictwa i struktury klubu wywołała nerwowość zawodników, co natychmiast wykorzystali przedstawiciele konkurencji. Do Beniaminka z Kędzierzyna odeszli Andrzej Solski i Radosław Panas. Zdzisław Olejnik postanowił bronić barw Stilonu Gorzów. W Polskę ruszyli też Rafał Dymowski, Andrzej Ciuba, Grzegorz Otfinowski i Mariusz Wiktorowicz. Malkontenci ogłaszali koniec ery czterokrotnych mistrzów i zapowiadali rychły koniec legendy. Nowy zarząd uporządkował sytuację i pozyskał zaufanie Edmunda Mzyka, prezesa firmy Yawal System. Umowa sponsorska została przedłużona. Środki finansowe od strategicznego sponsora i licznej grupy firm wspierających przyniosły serię spektakularnych transferów. Do Częstochowy przybyli Piotr Gruszka, Damian Dacewicz i Robert Prygiel. Do pierwszego zespołu dołączył po rekonwalescencji Michał Chadała. Yawal AZS prezentował się ciekawie. Był najmłodszym i najwyższym zespołem ekstraklasy, ale połączenie obowiązków pucharowych z mocno rozbudowanymi rozgrywkami ligowymi wystawiało siły zespołu na ciężką próbę.

AZS na arenie europejskiej 1996/97

Nie udał się szturm w finale Pucharu Polski, za to bardzo udane były występy na arenie europejskiej. Biało-zieloni pokonali m.in. słynny Sisley Treviso (Włochy) i do pełni szczęścia, czyli do awansu do final four zabrakło im jednej piłki z Vildogą Ryga. Podwójne obciążenia odbiły się na wynikach ligowych. Po drugiej turze rozgrywek częstochowianie zajmowali trzecie miejsce, uprawniające do gry o brązowe medale. Spotkania ze Stalą Hochland miały krótką historię i przyniosły komplet brązowych krążków.
Malkontenci narzekali, ale w klubie zachowano spokój. - U progu nowego sezonu, po wszystkich wstrząsach związanych z reorganizacją klubu, roszadach kadrowych i niepokojach trzecie miejsce wzięlibyśmy z pocałowaniem w rękę - oceniali działacze. - Łapaliśmy trzy sroki, wszystkie uciekły. Odkujemy się w nowym sezonie. W ocenie podkreślano także, że nie ma w Polsce drugiego klubu, który zdobywa medale we wszystkich kategoriach wiekowych, bo przecież dwa zespoły juniorskie dotarły do krajowych finałów i oba wróciły ze srebrnymi medalami.
- Zapowiadaliśmy, że budujemy drużynę przyszłości. Ta przyszłość nadchodzi właśnie teraz i dlatego poprzeczkę w nowym sezonie zawieszamy znacznie wyżej. Naszym celem jest przywrócenie Częstochowie miana stolicy polskiej siatkówki - powiedział Andrzej Gołaszewski na inauguracji sezonu 1996/97.

Złoto po raz piąty - 1997/98

Wielkim niepowodzeniem zakończył się w listopadzie występ w Pucharze Konfederacji. Nie wróżono akademikom sukcesu ligowego, gdy w styczniu przegrali batalię o Puchar Polski, ulegając w półfinale drużynie Stilonu grającego wówczas w serii B.
Obrońcy tytułu - siatkarze Kazimierz Płomienia - zmęczeni Pucharem Europy, w kraju spisywali się słabo. Najwięcej szans dawano rewelacyjnie grającej drużynie Mostostalu. W najważniejszych spotkaniach drugiej tury rozgrywek częstochowianie grali jednak bardzo skutecznie i do play-off przystąpili z pozycji lidera. Pierwszy mecz o mistrzostwo Polski przyniósł wielkie rozczarowanie. Drużyna grała nierówno, jakby bez wiary w końcowy sukces. Rywale znakomicie prowadzeni przez Sławomira Gerymskiego wygrali 3:2. Drugi mecz przyniósł akademikom ciężko wywalczony sukces po dramatycznych tie breaku. Siatkarze Mostostalu opuszczali Częstochowę w znakomitych nastrojach, pewni że przed własną widownią zdołają wygrać oba mecze. Pierwszy rzeczywiście zakończył się ich zwycięstwem. W mieście zapanowała karnawałowa aura. Następnego dnia w przepełnionej hali od rana było świątecznie: orkiestra dęta, panie w eleganckich sukienkach, panowie w garniturach, dziewczęta w regionalnych strojach przygotowane do wręczenia czerwonych róż zgromadzonych na zapleczu. Po śniadaniu Stanisław Gościniak podał skład szóstki, która rozpocznie spotkanie: na przyjęciu: Michał Chadała i Dawid Murek, na środku - Marcin Nowak i Damin Dacewicz, libero Piotr Gruszka i Andrzej Slemach na pozycji dyrygenta. W takim ustawieniu drużyna nigdy jeszcze nie grała. Pociągnięcie było ryzykowne, ale odniosło sukces. Tego dnia Kędzierzyn nie doczekał swojego święta. Częstochowianie zagrali prawdziwy koncert, wygrali 3:1 i o tytule miał zadecydować piąty mecz na parkiecie Hali Polonia.
- Mistrzostwo świata - skomentował grę Hubert Wagner, ówczesny selekcjoner reprezentacji.
19 marca w Częstochowie Hala Polonia wypełniła się do ostatniego miejsca. wielu kibiców zostało na zewnątrz. Takiego tłumu nie przyciągnął nawet słynny Sisiley Treviso. Akademicy znów zagrali znakomicie i nie oddawszy seta, po raz piąty zdobyli mistrzostwo Polski. Przed sezonem 1997/98 znów doszło do poważnych roszad kadrowych. Zgodnie z wcześniejszą umową opuścił drużynę Andrzej Stelmach, na którego czekało już miejsce w MTA Padwa. Z Kędzierzyna wrócił Radosław Panas, ale powrót wywołał natychmiastową reakcję zaniepokojonego tym Michała Chadały. Jego śladem do Mostostalu przeszedł Leszek Kurowski. Wieczny rezerwowy - Oktawian Krzyżanowski - wybrał Gorzów, zaś Krzysztof Śmigiel zdecydował się na występy w Radomiu.
Największą stratą była absencja Andrzeja Stelmacha. Jego miejsce zajęli młodzi i zdolni Łukasz Kruk i Łukasz Żygadło. Skład mieli uzupełniać Bartosz Szcześniewski, awansowany z drugiego zespołu Witold Chwastyniak oraz pozyskany od stycznia Michał Jaszewski. Wydawało się, że sytuacja kadrowa została opanowana, gdy tuż przed inauguracją ligi odmówił gry Robert Prygiel, co całkowicie rozbiło koncepcję budowy drużyny. Sytuację pogorszyła przewlekła kontuzja Szcześniewskiego. Ławka rezerwowych przestała istnieć. Akademicy znów mieli statystycznie najmłodszy i najwyższy zespół dysponujący wielką siłą ognia, ale pozbawiony ogranych zmienników. Niepokoje budzili też obaj rozgrywający, bardzo zdolni i perspektywiczni, ale bez niezbędnego na tej pozycji doświadczenia.
Drużyna grała w przysłowiową kratkę, ale awansowała do czołowej szóstki, która w drugiej turze miała wojować o pozycje wypadowe do spotkań play-off. W pierwszej fazie rozgrywek brylowali siatkarze Gorzowa. W drugiej dominował Mostostal. W pojedynkach z najsilniejszymi rywalami nie wiodło się akademikom. Z dziesięciu spotkań drugiej tury wygrali tylko trzy, w tym dwa z późniejszymi mistrzami Polski. Aż cztery mecze zakończyły się porażkami w tie break'ach. Zabrakło zimnej krwi i spokoju w decydujących momentach, co wiązano z nikłym doświadczeniem dyrygentów. Tytuł mistrzowski po serii pięciu spotkań z Morzem po raz pierwszy trafił do Kędzierzyna. Akademikom pozostała gra o piąte miejsce. Wygrali dwumecz ze Stilonem, ale piąte miejsce po medalowej serii trwającej nieprzerwanie przez osiem lat, odebrano jako porażkę.



Puchar Polski - droga do Europy

Turniej finałowy odbył się w Częstochowie. Trudno było wskazać faworytów. Liczono na dobrą grę obrońców trofeum - siatkarzy Stilonu, zawiedzionych Czarnych i rozpędzonych stalowców z Nysy, którzy kilka dni wcześniej zakończyli ligę zdobyciem brązowych medali.
Siatkarze Stali uprawiali przedziwną politykę. W rezerwowym składzie gładko przegrali ze Stilonem i Czarnymi, ale do meczu z gospodarzami wyszli najsilniejszą szóstką i bardzo zmobilizowani, jakby chcieli potwierdzić oficjalnie to, co mówiono nieoficjalnie, że Puchar nie może zostać w Częstochowie. Po tym meczu i po kilku innych pojedynkach ligowych można było odnieść wrażenie, że powstała swoista "spółdzielnia" grająca przeciwko Yawalowi, ale w klubie ucięto wszelkie dyskusje.
- Jeśli będziemy wygrywać, to nie powstrzymają nas nawet kołchozy - powiedział jeden z działaczy. Pucharowy pojedynek ze Stalą Hochland przypominał najlepsze boje tych drużyn, gdy walczyły o mistrzostwo Polski. Akademicy zwyciężyli po bardzo wyrównanym spotkaniu po raz pierwszy zdobyli Puchar Polski, otwierając sobie drogę do europejskich pucharów. 
Puchar Polski poprawił nastroje, ale prawie natychmiast zaczęły krążyć niepokojące wieści o działaniu konkurencji i kuszeniu siatkarzy lukratywnymi kontraktami w innych klubach. Apetyty rzeczywiście były, ale prawie wszyscy pozostali w Częstochowie.
Puchar Polski Sześć finałów — jeden puchar Akademicy zdobywali mistrzostwo Polski, wygrywali ze znanymi firmami w europejskich pucharach, ale długo nie mogli zdobyć Pucharu Polski, choć kilkakrotnie byli bardzo bliscy celu. Seria nieudanych prób zakończyła się upragnionym sukcesem dopiero przy piątej próbie.
Debiut w finale PP nastąpił w 1991 roku. Drużyna przystąpiła do gry bezpośrednio po męczącej i pełnej nieoczekiwanych przygód podróży na Wyspy Kanaryjskie. Wszelkie nadzieje przekreśliła porażka z AZS-em Olsztyn.
Jeszcze większym rozczarowaniem zakończył się finał '94 rozgrywany w Częstochowie. Gospodarze byli w znakomitej dyspozycji. W lidze nie mieli sobie równych, a jednak przegrali decydujące spotkanie z Włókniarzem Bielsko, który tego właśnie dnia zagrał najlepszy mecz w sezonie.
Dwa lata później częstochowianie byli faworytami finału w Nysie, ale Puchar Polski zdobyli gospodarze po morderczym pięciosetowym meczu. — Zagrali lepiej niż mogli — skomentował grę stalowców trener Andrzej Kaczmarek.
Finał '97 odbywał się w Radomiu. Do przykrej niespodzianki doszło już pierwszego dnia, kiedy to częstochowianie ulegli późniejszym triumfatorom — siatkarzom Stilonu Gorzów. Upragniony Puchar Polski trafił do Częstochowy dopiero w 1998 roku, po zwycięstwach nad Stilonem Gorzów, Czarnymi Radom i Stalą Hochland Nysa. Osłodził gorycz po niezbyt udanym sezonie ligowym zakończonym na piątym miejscu. Finałowe spotkanie na żywo relacjonowała telewizja, zaś gościem honorowym była Marszałek Sejmu — Alicja Grześkowiak.
Po tym sukcesie, w jubileuszowym dziesiątym starcie w europejskich pucharach, akademicy zadebiutowali więc w grach o Puchar Zdobywców Pucharów.


Zmiana trenera - 1998

Przed sezonem 1998/99 media poinformowały o kadrowym trzęsieniu ziemi. Oto Stanisław Gościniak, trener związany z AZS-em od 1972 roku z krótkimi przerwami na pracę z kadrą i staż w USA, współtwórca sukcesów częstochowskiej siatkówki i główny budowniczy zespołu, który z Kopciuszka wyrósł na lidera polskiej ligi otrzymał wymówienie i propozycję pracy w roli koordynatora. Dziennikarze doszukiwali się sensacji, utajonych konfliktów i budowali wokół sprawy aurę skandalu.
Nowym szkoleniowcem został Maciej Jarosz, były siatkarz, trzykrotny wicemistrz Europy i laureat jednego z plebiscytów Przeglądu Sportowego.
- Przez wiele lat klub był utożsamiany z osobą Stanisława Gościniaka. Jak wyobraża Pan sobie współpracę? - dociekał reporter Życia Częstochowy.
 - Odbyliśmy parę długich rozmów i myślę, że doszliśmy do porozumienia. Bardzo cenię doświadczenie i dorobek Staszka. Jestem otwarty na rady i sugestie, ale to ja mam odpowiadać za wyniki i dlatego to ja poprowadzę drużynę i ja będę podejmował decyzje - odparł szkoleniowiec.
Razem z nowym trenerem, który w ciągu dwóch lat przywrócił dawny blask drużynie wrocławskich Gwardzistów przyszedł do Częstochowy Ireneusz Kłos. Miał zająć miejsce Łukasza Kruka, który tymczasem został wypożyczony do Bielska.
- Mamy niesamowity potencjał ataku, ale brak doświadczenia młodych rozgrywających sprawia, że nie zawsze możemy go w pełni wykorzystać - uzasadniał decyzję Andrzej Gołaszewski. - Jestem pewien, że u boku Kłosa szybciej dojrzeje talent Łukasza Żygadły, zaś Łukasz Kruk więcej skorzysta grając stale w innym klubie, niż czekając na swoją szanse na ławce w Częstochowie. Z zaciekawieniem oczekiwano premiery sezonu, która ze względu na mistrzostwa świata w Japonii nastąpiła wyjątkowo późno, bo dopiero 9 grudnia. Wcześniej odbyły się eliminacje Pucharu Polski. Wydawało się, że bez czterech podstawowych siatkarzy - Piotra Gruszki, Damiana Dacewicza, Marcina Nowaka i Dawida Murka - drużyna nie będzie mieć nic do powiedzenia, tymczasem wyniki przeszły wszelkie oczekiwania. Akademicy dwukrotnie pokonali Legię oraz Skrę Bełchatów i polubownie rozstrzygnęli rywalizację z Kazimierzem Płomieniem awansując do finału z pierwszej pozycji w swojej grupie. Obserwatorzy dostrzegli postęp w grze obronnej i więcej zdrowej sportowej złości, która w trudnych momentach ułatwiała przełamanie oporu rywala.


Mistrz Polski po raz szósty - 1999

Z zaciekawieniem oczekiwano inauguracji sezonu ligowego, ponieważ miała to być równocześnie premiera nowej konwencji, polegającej na grze bez przejść i punktowaniu każdej akcji. Fachowcy wyraża opinię, że w zmienionych warunkach dojdą do głosu zespoły bez gwiazd, ale za to wyrównane i wszechstronnie wyszkolone.
Częstochowianie zaczęli od planowanego zwycięstwa nad Górnikiem Radlin. Potem wygrali jeszcze cztery spotkania i w przededniu Wigilii Bożego Narodzenia pojechali na mecz z Gwardią Wrocław. Pomeczowy wspólny opłatek upłynął w nastrojach minorowych, bo mecz się nie udał. Przeciwnicy nie grali żadnych fajerwerków, ale akademicy byli jakby nieobecni na parkiecie i punkty zostały we Wrocławiu. Niektórzy dziennikarze próbowali dorabiać ideologię, że częstochowianie jakoby nie stawiali oporu, co miało być jednym z elementów rozliczenia transakcji transferowej. — Jestem wściekły — powiedział po meczu Ireneusz Kłos. — Zależało mi na pokazaniu dobrej gry, niestety tego dnia nic nam nie wychodziło. Wszyscy myślami byliśmy już przy świątecznych stołach. Liczyliśmy zdaje się na to, że przeciwnicy się wystraszą i nie podejmą walki. Stało się inaczej, Gwardia wygrała zasłużenie, ale o żadnych układach nie było i nie ma mowy.
Po świątecznej przerwie drużyna uplasowała się na czele tabeli i pozostała na topie aż do zakończenia rundy zasadniczej, ale pod koniec sezonu sensacyjna porażka w Radlinie znów wywołała burzę komentarzy.

Najgoręcej protestowali działacze z Bielska, bo najwięcej tracił BBTS. — Zagraliśmy frajerskie spotkanie — powiedział trener. — Mam pretensję do zawodników, bo wydawało im się, że wygrają z rękami w kieszeniach.
Po zakończeniu rundy zasadniczej Yawal Jurajska AZS Bank Częstochowa startował do play off z pierwszej pozycji. Na początek ofiarami akademików padli siatkarze Kazimierza Płomienia, grający pod batutą trenera juniorów, bo Ryszard Kruk dostał wcześniej wymówienie za - zdaniem zarządu — brak wyników.W półfinale drużyna spotkała się ze Stilonem. Gorzowianie —jak Czarni w połowie sezonu — byli na wielkiej fali i nie taili swoich apetytów, ale akademicy ostudzili nastroje wygrywając po pięciosetowym pojedynku. Gładkie zwycięstwo w rewanżu otwierało drogę do gry o mistrzostwo Polski. Jak dwa lata wcześniej o koronie miał rozstrzygnąć pojedynek ż Mostostalem, , który tymczasem odprawił siatkarzy Bosmana.
Dwa pierwsze mecze odbyły się w Częstochowie i przebiegły pod dyktando gospodarzy, którzy oddawszy w każdym po jednym secie zdobyli cenną zaliczkę przed wypadem do Kędzierzyna. Fachowcy zapowiadali rozstrzygnięcie dopiero w piątym meczu.
Pierwszego majahala w Kędzierzynie wypełniła się do ostatniego miejsca. Wszyscy chcieli widzieć sukces obrońców tytułu. Zobaczyli klęskę. Akademicy wyszli naładowani energią jak żywe wulkany i rozstrzygnęli całą kwestię w krótkim, trzysetowym spotkaniu. To był prawdziwy koncert. Przy ogłuszającym dopingu miejscowi dosłownie wychodzili ze skóry, ale częstochowianie nie pozwolili nawet na oddychanie. Poszli na całość. Odrzucili zagrywką, stłamsili blokiem i dobili domowym atakiem. Widownia w milczeniu obejrzała taniec zwycięstwa. — Jestem szczęśliwy — mówił po meczu Maciej Jarosz. — Prowadzenie najlepszej drużyny ostatnich lat było pokusą i wielkim wyzwaniem. Cieszę się, że dopięliśmy swego. Dziękuję zarodnikom, działaczom i szczególnie Staszkowi Gościniakowi, który zawsze był blisko i służył radą. Nasz sukces nie był szczęśliwym przypadkiem. Po drodze odnotowaliśmy drobne wpadki, ale zakończyliśmy rundę zasadniczą na pierwszym miejscu, zaś play off przeszliśmy jak walec. Mogliśmy grać jedenaście spotkań, zagraliśmy tylko siedem, bo niepotrzebne były jakiekolwiek dogrywki. Wygranie wszystkich spotkań play off to duża satysfakcja. Ostatni, najlepszy mecz o złoto był pięknym ukoronowaniem długiego sezonu. — O czym pan teraz marzy ? - dociekali żurnaliści. — O długich wakacjach bez choćby jednego słowa o siatkówce.


Szczęście było blisko

Sezon 1998/99 zaczął się wyjątkowo późno, bo dopiero w grudniu, po zakończeniu nieudanych dla Polski mistrzostw świata w Japonii. Eliminacje PP odbywały się pod nieobecność kadrowiczów. Pod batutą Macieja Jarosza, który zajął miejsce Stanisława Gościniaka grająca drugim garniturem drużyna wygrała grupę, wyprzedzając Kazimierza Płomienia, Legię Warszawa i Skrę Bełchatów.
Finał rozgrywany systemem pucharowym z udziałem ośmiu zespołów odbył się w Sosnowcu. W premierowym spotkaniu akademicy z trudem pokonali gorzowski Stilon. Pierwszego dnia pożegnali się z turniejem ówcześni mistrzowie Polski - siatkarze Mostostalu, wicemistrzowie - Bosman Morze Szczecin oraz gospodarze. W półfinale częstochowianie po ciężkiej walce pokonali pogromców Mostostalu - graczy Jasrzębia. początek meczu nie zapowiadał sukcesu, rywale wygrali pierwszego i trzeciego seta, ale dwie ostatnie partie były już popisem akademików. W drugim spotkaniu półfinałowym Stal Hochland Nysa uległa Czarnym 2:3. 
Finał nie ułożył się po myśli Macieja jarosza. Dwa pierwsze sety przypadły Czarnym. potem przyszła fantastyczna mobilizacja i o wszystkim miał zadecydować tie break. Wydawało się, że rozpędzeni częstochowianie pójdą za ciosem, tymczasem rywale poderwali się raz jeszcze i ostatecznie zdołali postawić na swoim. Yawal Jurajska AZS Bank Częstochowa powetował sobie pucharowe niepowodzenie odzyskaniem mistrzostwa Polski.



Puchar Zdobywców Pucharów - 1998

Szósty tytuł otworzył drużynie bramy Pucharu Europy 1999/2000. W sezonie 1998/99 zespół po raz dziesiąty z kolei wystąpił na forum europejskim, tym razem jako... debiutant w grach.

Na początek były mecze z Komunalnikiem Grodno. Zdobywcy Pucharu Białorusi odprawili w pierwszej rundzie rywali z Mołdawii. Nie byli faworytami, ale trener Jarosz wolał nie ryzykować i na wszelki wypadek zebrał informacje o rywalach. W roli “szpiega" wystąpił Stanisław Gościniak. Rozpoznanie było na tyle skuteczne, że w pierwszym spotkaniu rywale ugrali zaledwie 16 punktów. W rewanżu wygrali, ale sprawę awansu przesądził pierwszy set, po którym trener wypuścił na parkiet dublerów. Grudniowe losowanie nie było szczególnie szczęśliwe. W grupie znalazły się zespoły prezentujące dość wyrównany poziom, ale dwa najtrudniejsze mecze wypadły na wyjazdach w Belgradzie i w Jekaterinburgu. Dodatkowe niepokoje budził nowy regulamin. Liga Zdobywców Pucharów zaczęła się od ciężko wywalczonego zwycięstwa nad portugalskim Castello da Maia. Po dwóch setach rywale wygrywali 2:0 i od ostatecznego sukcesu dzieliło ich kilka piłek. Wtedy właśnie nastąpił zryw akademików. Zdołali wyrównać, by w tie breaku dosłownie wbić w parkiet zaskoczonych przeciwników. Duże wrażenie zrobiła gra środkowego Ildnei'a Oliveiry, który kilka miesięcy później znalazł się na częstochowskiej liście życzeń.
Z wypadu do Belgradu zostały głównie przykre wspomnienia. Najpierw z powodu złych warunków odwołano wszystkie loty z Okęcia. Drużyna spędziła dobę na oczekiwaniu w hotelu Wtedy właśnie rozchorował się trener. W nocy został przewieziony do Częstochowy, zaś jego miejsce zajął Stanisław Gościniak. Jakim sposobem załatwiono formalności wizowe do ogarniętej wojną byłej Jugosławii? Niech to zostanie tajemnicą działaczy. Potem trzeba było jeszcze uzyskać zgodę CEV na przewożenie spotkania o jeden dzień, przełamać opór gospodarzy i szczęśliwie wrócić do kraju, a wcześniej sforsować biurokratyczne zapory, by zachować ważność biletów powrotnych. W tej pełnej przygód peregrynacji mecz w małej zastępczej hali pozostał tylko drobnym epizodem. Dwie następne konfrontacje z PAUK Domaljevac Zupanja i Azostami Czerkasy przebiegły bez komplikacji. Po trzech kolejkach akademicy zajmowali czwarte miejsce i zachowywali realne szansę awansu do final four. Bez pudła grały drużyny Crvenej Zvezdy i Izumrudu Jekaterinburg. Wypad do Arceliku Istambuł także przyniósł nowe przygody. Zima była surowa. Tranzytowe lotnisko w Monachium było nieczynne. Lot odbył się z przesiadką we Frankfurcie, gdzie zostały bagaże i... reporter Radia City. Dziennikarz doleciał następnym samolotem, bagaże dopiero w południe. O normalnym treningu nie było mowy. Mecz wygrali gospodarze, ale trener nie demonizował trudności w podróży o przyznał, że w decydujących momentach przeciwnicy grali z dużo większym wyrachowaniem. Po gładkim zwycięstwie nad Arisem Saloniki istniała jeszcze iskierka nadziei, bo Crvena Zvezda doznała porażki z Izumrudem i miała przed sobą trudne spotkanie z Castello. Warunkiem było zwycięstwo w Jekaterinburgu, przy równoczesnej porażce Zvezdy. Portugalczycy rzeczywiście wygrali, ale akademicy nie sprostali Rosjanom i zajęli ostatecznie piąte miejsce, zaś do finału obok Rosjan dość szczęśliwie awansowali Turcy. Akademikom zabrakło jednego zwycięstwa. Najbliżej sukcesu byli chyba w Turcji. Panowało też przeświadczenie, że gdyby choć jeden z najmocniejszych zespołów wystąpił w Częstochowie, to obraz tabeli byłby zupełnie inny. Mimo niepowodzenia oceny pucharowego epizodu wypadły pozytywnie. Yawal Jurajska AZS Bank Częstochowa był jedynym męskim zespołem, który liczył się w pucharach. Szczecinianie odpadli już po pierwszej konfrontacji, a mistrzowie byli statystami. Dla częstochowskich siatkarzy sezon 1998/99 był dziesiątym rokiem nieprzerwanych występów w pucharach. W dziesięciu edycjach rozegrali 62 mecze, 33 razy schodzili z parkietu z podniesionymi głowami, ale w finale jeszcze nigdy nie zagrali. Może uda się tym razem?


Nowy sponsor - 1999

Galaxia Jurajska AZS Bank Częstochowa

W lipcu mistrzowie Polski pozyskali nowego sponsora strategicznego. Miejsce Yawal system — firmy związanej z klubem Od 1992 roku zajęła palarnia kawy Galaxia. Palarnia to stara i w dzisiejszych realiach trochę umowna nazwa. Galaxia jest bowiem jednym z najpoważniejszych producentów kawy. Yawal pozostał przy siatkówce i w nowym sezonie będzie patronem klubowej młodzieży.
Podpisy pod kontraktem złożyli prezes zarządu Galaxii — Waldemar Jagiełło i prezes klubu Andrzej Gołaszewski. Umowa dojrzewała przez wiele tygodni. Podpisano ją w obecności dziennikarzy w nowoczesnym biurowcu firmy w Wieluniu.
— W Wieluniu są kluby sportowe, które potrzebują wsparcia, dlaczego więc firma angażuje się w sponsorowanie klubu z Częstochowy? — dociekali miejscowi dziennikarze.
— Sponsoring nie polega wyłącznie na wydawaniu pieniędzy — wyjaśnił Waldemar Jagiełło. — Istota rozsądnego kontraktu leży w obustronnych korzyściach. Dlaczego właśnie siatkówka i Częstochowa? Dlatego, że siatkówka jest grą wolną od przemocy, konfliktów, niezdrowych zjawisk i ostatnio wyraźnie na fali. Wybór mistrzów Polski jest dość oczywisty i nie wymaga — jak sądzę — komentarza, bo skuteczna promocja powinna się odbywać w aurze sukcesu. Chcę jednak podkreślić, że interesuje mnie także sport w Wieluniu. Wspólnie z grupą miejscowych biznesmenów zbudowaliśmy model finansowania sportu młodzieżowego. Nie stworzymy w naszym małym mieście wielkiego sportu, ale możemy zadbać o rozwój młodych talentów i będziemy zadowoleni, jeśli potem trafią do markowych klubów. — Z Wieluniem od dawna łączą nas dobre stosunki — dodał Andrzej Gołaszewski. — To właśnie stąd wywodzi się Robert Majtyka, który przyłożył rękę do pierwszego tytułu. Stąd także pochodzi grupka zdolnych młodych zawodników, którzy w ubiegłym roku trafili do naszego klubu i zdobyli niedawno medal na mistrzostwach Polski w swojej kategorii wiekowej. Mamy nadzieję, że w mariażu z Galaxia stworzymy w Wieluniu jeszcze lepszy klimat dla siatkówki. To miasto ma szczęście do dobrych szkoleniowców i uważam, że współpraca może przynieść interesujące efekty. Na razie zaczniemy od promocji wielkiej siatkówki.
Mamy stabilne podstawy materialne, oddanych sponsorów, markowych siatkarzy, ambitnych działaczy, trenera głodnego sukcesów i fantastycznych kibiców... Czego chcemy? To przecież oczywiste! Siódmej korony, drugiego Pucharu Polski i awansu do finału Pucharu Europy.


Wicemistrz Polski 2000/2001


GAZETA W CZĘSTOCHOWIE

Czwartek, 12 kwietnia 2001

Trener Mazur: Srebrny medal też cieszy

Rozmowa z Ireneuszem Mazurem, trenerem siatkarzy Galaxii Jurajska AZS Częstochowa, którzy zostali wicemistrzami Polski.
TADEUSZ IWANICKI: Co Pan czuje: zawód, że Galaxia przegrała finałowy mecz mistrzostw Polski, czy radość z sukcesu, jakim jest srebrny medal?

IRENEUSZ MAZUR: Na pewno pewien niedosyt gdzieś tam w sercu jest. Ale srebrny medal, który zdobyła nasza bardzo młoda drużyna, daje mi wiele satysfakcji. W podstawowym składzie bardzo często grało przecież dwóch, a nawet trzech juniorów. Na pozycji rozgrywającego też mieliśmy niewiele starszego zawodnika. To pozwala mi się jeszcze bardziej cieszyć z tego medalu. Myślę, że chłopcy z czasem też zapomną o porażce i dotrze do nich, że są wicemistrzami Polski. Uważam, że już w niedalekiej przyszłości, może za rok, a na pewno za dwa lata, będziemy mieli drużynę, której nam wszyscy będą zazdrościć. A kibice będą mogli świętować nie tylko wicemistrzostwo, ale mistrzostwo Polski. Przynajmniej ja gorąco w to wierzę.

Srebro Galaxii to Pana medalowy debiut w lidze?
- Tak, zdobyłem srebrny medal w swoim ligowym debiucie. I mam satysfakcję, że stało się to we wspaniałym klubie i w obecności wspaniałych kibiców. Na złoto przyjdzie czas. Drużyna jest perspektywiczna i wszystko przed nią.

To, że Galaxia nie sięgnęła po tytuł, jest zasługą Pana wychowanków z reprezentacji Polski juniorów. Paweł Papke, Sebastian Świderski, Robert Szczerbaniuk, Marcin Prus - to oni przechylili szalę na stronę Kędzierzyna.

- To były dla mnie szczególne mecze. Gratulowałem im złota, a oni odpowiadali: "Trenerze, tak nas Pan nauczył i teraz musi ponieść tego konsekwencje". To były takie rozmowy pół żartem pół serio, ale mimo to cieszę się, że praca, jaką wykonałem z tymi chłopakami, procentuje.

Czy przewidywał Pan taki scenariusz rozgrywek?

- Byłbym megalomanem, gdybym powiedział, że tak. My, między innymi w związku z kontuzjami zawodników, przeżywaliśmy w tym sezonie różne chwile. Zdarzały się momenty zwątpienia i obawialiśmy się, że możemy nie zrealizować celu, jaki sobie zakładaliśmy. Chcieliśmy być wyżej niż przed rokiem i zagraliśmy o złoto. Co prawda przegraliśmy z Mostostalem już w trzech meczach, ale myślę, że zawodnicy pokazali się z dobrej strony i wstydu nie przynieśli. Pozostaje wspominany niedosyt, ale taki niedosyt często jest inspiracją do dalszej pracy. Ja tak właśnie tę sytuację odbieram.

Postawa której z drużyn polskiej ligi najbardziej Pana zaskoczyła?

- Generalnie w finale wystąpiły dwa najlepsze zespoły. Jastrzębie i Radom także zasłużyły na grę o brązowy medal. Prezentowały zbliżony poziom. Czy były niespodzianki? Może wysokie pozycje AZS Indykpol Olsztyn i Stolarki Wołomin były pewnym pozytywnym zaskoczeniem. Indykpol w pewnym momencie okupował ostatnią pozycję w tabeli, a mimo to wywalczył piąte miejsce.

W tym sezonie pojawiło się w lidze wyjątkowo wielu zawodników zagranicznych. Nie zawsze prezentują oni wysoki poziom. Czy nie uważa Pan, że jest to niekorzystne dla polskiej siatkówki? Czy ci gracze zajmują miejsce perspektywicznej młodzieży?

- To jest tak: jeżeli ma się trochę odwagi i wsparcia ze strony działaczy, to można wprowadzać młodzież bez względu na to, czy w kadrze są zawodnicy zagraniczni, czy ich nie ma. My pozyskaliśmy Bojana Kostandinovicia i to pozwoliło nam łagodnie, spokojnie wprowadzać do drużyny Bąkiewicza. On miał dzięki temu psychiczny komfort, wiedział, że nawet gdy coś mu nie wyjdzie, to ma go kto zastąpić. Gdyby grać musiał, to istniała możliwość, że nie wytrzyma obciążenia. A wówczas mielibyśmy problem. Tymczasem Bąkiewicz dzięki spokojnym zmianom i trudnym sprawdzianom potrafił się rozwinąć. To jest nasz duży sukces. Uważam, że powinno się stawiać na graczy wysokiej klasy, to jest jedyna prawidłowa droga. Siatkarze, którzy są w stanie coś przekazać naszym zawodnikom i przyciągną do hali kibiców, są bardzo potrzebni. Gorzej, gdy trener w ostatniej chwili zmuszony jest do podjęcia decyzji o sprowadzeniu obcokrajowca, gdyż brakuje gracza na konkretną pozycję.

Pod koniec sezonu Bąkiewicz miał pewne miejsce w podstawowej szóstce dzięki temu, że wygrał rywalizację z Kostandinoviciem?

- Oczywiście, że tak. Nie było innych przesłanek. To wynikało wyłącznie z jego dobrej postawy. Forma, jaką osiągnął, gwarantowała mu miejsce w składzie. Prezentował się jako wszechstronny zawodnik. Ja sięgnąłem niedawno do notatek i porównałem jego ostatnie wyniki do tych z początku sezonu, kiedy wychodząc na parkiet po prostu się bał. I dokładnie było widać, jak bardzo się w tym okresie zmienił.

Czy ma Pan już koncepcję częstochowskiej drużyny na przyszły sezon?

- Nie chciałbym za bardzo myślami wybiegać w przyszłość. Owszem mamy ze Staszkiem Gościniakiem pewne przemyślenia, można powiedzieć, że koncepcje, ale teraz za wcześnie o tym mówić.

Jak oceniłby Pan postawę dwóch innych debiutantów w barwach AZS-u: Grzegorza Szymańskiego i Krzysztofa Ignaczaka?

- Trudne są początku w drużynie, która ma pewną markę, gdy oczekiwania wobec zawodników są bardzo duże. To miało wpływ na grę tych dwóch siatkarzy. Grzegorz potwierdził, że jest utalentowanym zawodnikiem o bardzo dobrych warunkach fizycznych. Ma przed sobą ciekawą perspektywę, ale musi poprawić kilka elementów, choćby obronę czy blok. On był ustawiany jako gracz podstawowej szóstki, ale miewał różne momenty. Raz grał słabiej, kiedy indziej bardzo dobrze. Trudno mu było ustabilizować dyspozycję. Jego konkurentem był Andrzej Szewiński, z którym w końcowej fazie sezonu przegrał rywalizację o miejsce w składzie. Trudno powiedzieć, czy Grzegorz spełnił oczekiwania, czy nie, ale na pewno sporo wniósł do gry drużyny. W przypadku grającego na pozycji libero Krzyśka Ignaczaka sytuacja jest podobna. Także obok świetnych meczów miał gorsze. To wynikało po trosze z jego charakteru. Często bywało tak, że w trakcie gry nie potrafił się emocjonalnie pozbierać i to się odbijało na skuteczności jego gry. Od Krzyśka trzeba wymagać większej regularności, na którą na pewno go stać. Bardzo mocno przeżył fakt, że nie został powołany do reprezentacji Polski. Ale to powinien być dla niego dodatkowy impuls. Musi w siebie uwierzyć, starać się nie wpadać w taki płaczliwy ton, który ujmuje mu wiele walorów

Jaki będzie los obcokrajowców Galaxii: Kostandinovicia i Orlenki?

- Chyba za wcześnie, aby się wypowiadać na ten temat. Musimy podjąć wspólne decyzje. Trzeba pamiętać, że na pozycję środkowego mamy pięciu zawodników i niektórzy z nich będą musieli grać w innych klubach. Którzy to będą, zadecyduje selekcja. Co do Bojana Kostandinovicia, to pokazał się w naszej lidze jako ambitny, wszechstronny zawodnik. Jeżeli będzie tylko chciał, czy to u nas, czy w innym klubie na pewno znajdzie sobie miejsce. Z tego co wiem, już w trakcie sezonu miał propozycje z innych klubów.

Pana plany na przyszłość są związane z Częstochową?

- Życie niesie różne rozwiązania i trudno mi wyrokować, co będzie. Oczywiście mam plany, pewne alternatywne działania. Chcę się jednak wstrzymać od jednoznacznej wypowiedzi, gdyż później mógłby mi ktoś zarzucić, że nie dotrzymałem słowa. W Częstochowie jest dobry klimat dla siatkówki i wszystko co najlepsze do pracy trenera. Jest trener Gościniak, z którym mi się bardzo dobrze współpracowało. Te składowe są dla mnie bardzo ważne.

Dziękuję za rozmowę.


WICEMISTRZ POLSKI 2001/2002


GAZETA W CZĘSTOCHOWIE
Poniedziałek, 29 kwietnia 2002

Po finale Mostostalu

TI, Częstochowa

Gdy siatkarze Mostostalu po zdobyciu mistrzostwa Polski rozdawali kibicom części swojej garderoby, zawodnicy Galaxii demontowali ławkę sędziego, by Paweł Papke z Sebastianem Świderskim nie mogli tak jak rok temu świętować na niej sukcesu.

Sobotnie spotkanie zakończył efektowną zagrywką Robert Szczerbaniuk. Uderzył piłkę z ogromną siłą i Krzysztof Ignaczak nie mógł nic zrobić. Po tej akcji w hali Polonia kędzierzynianie tak jak przed rokiem mogli fetować sukces. W górę poszybował trener Mostostalu Waldemar Wspaniały. Siatkarze dzielili się ze swoimi kibicami nie tylko radością, ale butami i koszulkami, które rzucali w sektor zajmowany przez skandujących "Mistrz, mistrz, Mostostal" kędzierzyńskich kibiców. Akademicy tymczasem naprędce zdemontowali sędziowską drabinkę. Nie chcieli dopuścić, aby Paweł Papke zatknął na niej czerwono-biało-niebieską flagę. - To jest nasza sala, nasi kibice, my tu jesteśmy gospodarzami - mówili. Po tym, jak witany w Częstochowie gwizdami prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej Janusz Biesiada wręczył drużynom złote i srebrne medale, siatkarze zmieszali się z kibicami. Rozdawali autografy, pozowali do zdjęć, a w międzyczasie udzielali jeszcze wywiadów.

Po piątkowej wygranej 3:0, w Częstochowie liczono na drugie zwycięstwo drużyny Ireneusza Mazura. W hali Polonia zjawił się komplet publiczności, która fantastycznie dopingowała swoich ulubieńców.

Goście pokazali jednak niezwykły charakter i choć nie mogli wystąpić w najsilniejszym składzie (zabrakło Sebastiana Świderskiego, który dzień wcześniej skręcił nogę), zwyciężyli po ponaddwugodzinnym spotkaniu 3:2. W tie-breaku mistrzowie Polski rozbili akademików znakomitą zagrywką z wyskoku, a tym, który najbardziej dał się we znaki naszym siatkarzom, był Marcin Prus. - Leżało się tyle czasu w łóżku, to skądś się ta energia musiała wziąć - żartował po meczu środkowy Mostostalu. - Drużynie potrzebny był impuls, który pozwoliłby wykrzesać rezerwy, jakie w niej drzemały. Zagrywka była kluczem do zwycięstwa, ustawiliśmy sobie dzięki niej blok na atak rywali i w piątym secie gospodarze nie istnieli. Bardzo się cieszę z dzisiejszego zwycięstwa i z tytułu. Tym bardziej że udało mi się przezwyciężyć zapalenie żył, które jest ogromnie ciężką chorobą. Gdy ten złoty medal powieszę sobie gdzieś nad biurkiem, będzie dla mnie miał bardzo duże znaczenie. Gospodarze nie czuli się w sobotę przegranymi. Żałowali jednak, że nie wykorzystali szansy i nie doprowadzili do piątego spotkania w Kędzierzynie.

- Szkoda trzeciego seta, gdybyśmy go rozstrzygnęli na swoją korzyść, to doszłoby najpewniej do jeszcze jednego meczu - komentował Grzegorz Wagner. - Proszę popatrzeć na sety, jak wyrównana była walka. Na pewno nie stalibyśmy na straconej pozycji. O tytule decydowałyby niuanse. Tam wszystko mogłoby się zdarzyć.

- Mostostal postawił wszystko na jedną kartę i w decydującym momencie rozbił nas zagrywką - dodał libero Galaxii Krzysztof Ignaczak. - Nie czujemy się przegranymi, choć pewien niedosyt pozostał, bo przecież gdybyśmy zwyciężyli, droga do zdobycia złotego medalu wciąż byłaby otwarta.

Rozmowa z prezesem AZS Ryszardem Kosmanem

TI 

Będziemy chcieli tak się przygotować do kolejnych rozgrywek, aby zbudować bardzo silną ekipę - zapowiada Ryszard Kosman. Z prezesem AZS rozmawialiśmy tuż po finałowym meczu siatkarskich Mistrzostw Polski..

Tadeusz Iwanicki: Mam Panu gratulować czy współczuć?

Ryszard Kosman: Trzeba gratulować. Przegraliśmy, ale w jakim stylu... Widowisko było piękne, a kibice zachwyceni tym, co działo się na boisku. Nasz srebrny medal to niewątpliwie sukces. Przez cały sezon goniliśmy Mostostal i w końcu wygrywając w piątek 3:0, przełamaliśmy złą passę. Dzisiaj było już nieco gorzej, można było mieć pewne uwagi, ale nie mnie oceniać grę zawodników. Od tego jest trener. To były pasjonujące pojedynki warte finału ligi.

Czego teraz mogą oczekiwać kibice?

- Tu nie ma żadnej tajemnicy. Klub jest stowarzyszeniem, ma statut, niebawem odbędzie się walne zgromadzenie i dojdzie do wyborów prezesa. Demokracja zadecyduje o tym, kto stanie na czele AZS. Jeśli chodzi o sponsorów, to jesteśmy w stałym, bardzo dobrym kontakcie. Ich w żadnym wypadku nie przeraża ten wynik. Chcą nadal z nami współpracować.

Co ze strategicznym sponsorem: firmą Polkomtel, która - jak się mówiło - mogłaby w dużym stopniu wpłynąć na przyszłość klubu?

- Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać, bo nie ja prowadziłem rozmowy. Nie były one kontynuowane w ostatnim tygodniu. Na razie nie dyskutujmy o generalnym, dużym sponsorze. Sprawy są we wstępnej fazie, tak bym to określił.

Możemy chyba jednak liczyć, że w przyszłym sezonie w Częstochowie powstanie ciekawy, silny zespół, który będzie walczył o medale mistrzostw Polski?

- Będziemy chcieli tak się przygotować do kolejnych rozgrywek, aby zbudować bardzo silną ekipę. Nie przewiduję żadnego trzęsienia ziemi. Niewielu zawodnikom kończą się kontrakty. Trzon zespołu zostanie taki sam, a o tym, jakie będzie ustawienie, najpierw muszą się wypowiedzieć trenerzy. My zgromadzimy środki i powiemy, kogo będziemy w stanie pozyskać.

Dziękuję za rozmowę.

Złoto dla Mostostalu, srebro dla Galaxii

TADEUSZ IWANICKI 

Siatkarzom Galaxii nie udało się doprowadzić do piątego finałowego meczu. W sobotę po pasjonującym pojedynku przegrali w hali Polonia z Mostostalem 2:3. Tytuł mistrzów Polski po raz trzeci z rzędu przypadł kędzierzynianom.

Po piątkowej wygranej 3:0 w Częstochowie liczono na drugie zwycięstwo drużyny Ireneusza Mazura. W hali Polonia zjawił się komplet publiczności, która fantastycznie dopingowała swoich ulubieńców. Goście pokazali jednak niezwykły charakter i choć nie mogli wystąpić w najsilniejszym składzie (zabrakło Sebastiana Świderskiego, który dzień wcześniej skręcił nogę), zwyciężyli po ponaddwugodzinnym spotkaniu 3:2. W tie-breaku mistrzowie Polski rozbili akademików znakomitą zagrywką z wyskoku.

Tym, który najbardziej dał się we znaki naszym siatkarzom, był Marcin Prus. - Leżało się tyle czasu w łóżku, to skądś się ta energia musiała wziąć - żartował po meczu środkowy Mostostalu. - Drużynie potrzebny był impuls, który pozwoliłby wykrzesać rezerwy, jakie w niej drzemały. Zagrywka była kluczem do zwycięstwa. Ustawiliśmy sobie dzięki niej blok na atak rywali i w piątym secie gospodarze nie istnieli. Bardzo się cieszę z dzisiejszego zwycięstwa i z tytułu. Tym bardziej że udało mi się przezwyciężyć ciężką chorobę: zapalenie żył. Gdy ten złoty medal powieszę sobie gdzieś nad biurkiem, będzie dla mnie miał bardzo duże znaczenie.

Akademicy nie czuli się w sobotę przegranymi. Żałowali tylko, że nie wykorzystali szansy i nie doprowadzili do piątego spotkania w Kędzierzynie.

- Szkoda trzeciego seta. Gdybyśmy go rozstrzygnęli na swoją korzyść, to doszłoby najpewniej do jeszcze jednego meczu w Kędzierzynie - komentował Grzegorz Wagner. Proszę popatrzeć na sety, jak wyrównana była walka. Na pewno nie stalibyśmy na straconej pozycji. O tytule decydowałyby niuanse. Wszystko mogłoby się zdarzyć.

- Mostostal postawił wszystko na jedną kartę i w decydującym momencie rozbił nas zagrywką - dodał libero Galaxii Krzysztof Ignaczak. - Nie jesteśmy przegrani, choć pewien niedosyt pozostał, bo przecież gdybyśmy zwyciężyli, droga do zdobycia złotego medalu wciąż byłaby otwarta. Trochę zawiedliśmy naszych kibiców, którym bardzo dziękujemy, że do końca byli z nami. Widowisko było jednak przedniej marki.

Spotkanie zakończył efektowną zagrywką Robert Szczerbaniuk. Uderzył piłkę z ogromną siłą i Krzysztof Ignaczak nie mógł nic zrobić. Po tej akcji w hali Polonia kędzierzynianie - tak jak przed rokiem - mogli fetować sukces. W górę poszybował trener Mostostalu Waldemar Wspaniały. Siatkarze dzielili się ze swoimi kibicami nie tylko radością, ale butami i koszulkami, które rzucali w sektor zajmowany przez skandujących: "Mistrz, Mistrz, Mostostal!" kędzierzyńskich kibiców.

Akademicy tymczasem naprędce zdemontowali sędziowską drabinkę. Nie chcieli dopuścić, aby Paweł Papke zatknął na niej czerwono-biało-niebieską flagę. - To jest nasza sala, nasi kibice, my tu jesteśmy gospodarzami - mówili.

Po tym, jak witany w Częstochowie gwizdami prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej Janusz Biesiada wręczył drużynom złote i srebrne medale, siatkarze zmieszali się z kibicami. Rozdawali autografy, pozowali do zdjęć, a w międzyczasie udzielali jeszcze wywiadów. Dopiero na koniec przenieśli się do szatni, gdzie miała miejsce dalsza część uroczystości. Puchar za wicemistrzostwo Polski po brzegi wypełnili szampanem także siatkarze Galaxii i wypili go wspólnie z działaczami i sponsorami.

- Atmosfera była bardzo przyjemna - ocenił prezes AZS Ryszard Kosman. - Owszem, doznaliśmy dzisiaj porażki, ale trzeba wiedzieć, w jakim stylu. To były pasjonujące pojedynki, warte finału ligi. W piątek wygraliśmy 3:0 i przełamaliśmy wreszcie złą passę. Poza tym zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski.




SKŁAD ZESPOŁU
GALAXIA PAMAPOL AZS CZĘSTOCHOWA

w sezonie 2002/2003


Stanisław Gościniak - trener, Andrzej Szewiński, Andrzej Dziubała- Dyrektor Klubu, Michał Winiarski, Grzegorz Szymański, Roman Lisowski - Prezes Zarządu, Krzysztof Gierczyński, Arkadiusz Gołaś, Andrzej Gołaszewski - Wiceprezes Zarządu, Andrzej Stelmach, Zbigniew Sznober - trener odnowy, Damian Dacewicz, Jarosław Panas, Sergiej Weklug - masażysta;
klęczą (od lewej): Michał Bąkiewicz, Jakub Oczko, Adrian Patucha, Marcin Kryś, Krzysztof Ignaczak, Grzegorz Kokociński.





Gazeta w Częstochowie
czwartek, 08 maja 2003

Mostostal Kędzierzyn-Koźle - Galaxia Pamapol Kaffee AZS 3:1

Tadeusz Iwanicki 

W Kędzierzynie niektórzy siatkarze Galaxii wycierali z twarzy łzy. Nic w tym dziwnego. To już kolejne, trzecie podejście do tytułu mistrzowskiego. I znów górą okazał się Mostostal.

Jednak tym razem akademikom trzeba oddać to, że o złoty medal walczyli do końca. Częstochowianom udało się doprowadzić do piątego meczu i dopiero w Kędzierzynie oddali pole rywalom.

Początek środowego meczu był niezwykle emocjonujący. Olbrzymia, zapierająca dech w piersiach wrzawa, która panowała w hali Mostostalu, podziałała nieco demobilizująco na akademików z Częstochowy. Inauguracyjne akcje nie układały im się najlepiej. Od czasu do czasu siatkarze Galaxii co prawda podrywali się do walki, ale dość często przytrafiały się błędy, szczególnie w przyjęciu zagrywki.

Na drugą przerwę techniczną Galaxia schodziła, przegrywając 12:16. Trener akademików Edward Skorek do tej chwili zdołał dwukrotnie wykorzystać czas i wręcz błagał zawodników o zachowanie spokoju.

Grać spokojnie jednak nie było łatwo. Po pierwsze: głośno dopingująca publiczność dodawała animuszu gospodarzom, a po drugie - Mostostal prezentował się naprawdę dobrze.

Częstochowianie przegrywali już 15:20. Szansa na zniwelowanie straty była w momencie, gdy przy serwisie Grzegorza Szymańskiego udało się wywalczyć trzy punkty z rzędu. Pojawiła się nadzieja, że uda się doprowadzić do remisu, lecz w końcówce pierwszej partii siatkarze z Kędzierzyna nie pozwolili już sobie wydrzeć zwycięstwa. Gospodarze pokazali w tym secie to, co Galaxia w miniony weekend w hali Polonia: agresywną zagrywkę, szczelny blok i skuteczny atak. Ciężar gry wziął na siebie Paweł Papke (wywalczył sześć punktów) oraz środkowi bloku: Jarosław Stancelewski i Robert Szczerbaniuk.

W drugiej partii Papke dostał mocnej zadyszki. Siatkarze Galaxii, aby myśleć o zwycięstwie, musieli wykorzystać niedyspozycję lidera Mostostalu. Wykorzystali. Początkowo zdobywanie punktów nie przychodziło częstochowianom łatwo. Gospodarze przegrywali różnicą jednego, dwóch punktów, ale końcówka seta należało do częstochowskich siatkarzy. Przy serwisie Szymańskiego ze stanu 17:18 dla podopiecznych trenera Waldemara Wspaniałego udało się wyprowadzić na 20:18 dla częstochowian. Kiedy piłkę do gry wprowadzał Michał Winiarski, przewaga wzrosła (22:19) i mimo zrywu Mostostalu udało się wyrównać.

W tej ostatniej części seta nasi zawodnicy dobrze zagrali zarówno tzw. wyblokiem - po którym wyprowadzane były punktowe kontrataki - jak i w obronie.

Niestety, była to ostatnia dobra informacja z meczu w Kędzierzynie. W kolejnych setach lepsi okazali się gracze Mostostalu. Chociaż mogło być różnie, bo w trzeciej partii Galaxia prowadziła 11:10. Ogromna w tym zasługa Szymańskiego, który bombardował gospodarzy atomowym serwisem. Z odbiorem serwisu częstochowskiego atakującego zupełnie nie radził sobie Sebastian Świderski. Trener Wspaniały zdjął go z parkietu i w jego miejsce pojawił się Wojciech Serafin. O tym zawodniku można śmiało powiedzieć, że stał się bohaterem Mostostalu. Nie popełniał błędów, czego, niestety, nie można powiedzieć o siatkarzach Galaxii. Od stanu 11:10 częstochowianie nie potrafili zdobyć punktów przy własnym serwisie.

- Była szansa na powiększenie przewagi, był to przełomowy moment - twierdzi Grzegorz Szymański. - Jednak zamiast 12:10 zrobiło się 11:11. Może gdybym ja dostał piłkę, byłoby inaczej? Ale to wszystko może... Teraz człowiek będzie się bił z myślami, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Ciężko mi będzie dzisiaj zasnąć, ale myślę, że w końcu mi się uda.

Mostostal wygrał w tym secie kilka ważnych wymian i ostatecznie triumfował 25:18.

W czwartej, ostatniej partii jedynie na początku podopieczni Edwarda Skorka i Stanisława Gościniaka starali się walczyć. Później dominacja kędzierzynian była już wyraźna. Kibice Mostostalu, którzy cały czas dopingowali, stojąc, mogli zaśpiewać już po raz czwarty z rzędu: "Mistrz, Mistrz Mostostal".

Sami siatkarze z Kędzierzyna w czasie dekoracji cieszyli się tak, jakby złote krążki wręczano im po raz pierwszy w karierze. Tradycyjnie już nie obeszło się też bez psikusa spłatanego trenerowi Wspaniałemu. Tym razem nie obcięto mu włosów ani krawatu, lecz... skrócono spodnie do kolan. Wyraźnie wzruszony trener mistrzów Polski wycałował za to swoich siatkarzy.

- Udowodniliśmy Częstochowie, kto jest lepszy w tym sezonie - powiedział po finałowym spotkaniu atakujący Mostostalu Paweł Papke. - Zagraliśmy dobrze zagrywką, odrzuciliśmy rywali od siatki. Po dwóch nieco słabszych meczach na parkiecie w Częstochowie dzisiaj zagraliśmy dobrze i możemy świętować zwycięstwo przed własną publicznością.

W czasie, gdy kędzierzynianie cieszyli się ze zwycięstwa, w ekipie Galaxii panował smutek. Akademicy podnieśli głowy dopiero w momencie, gdy wręczano im srebrne medale. Tytuł wicemistrzowski z pewnością można uznać za sukces, ale szkoda straconej szansy na przełamanie hegemonii kędzierzynian.

- Musimy cieszyć się ze srebra. Jeszcze dwa miesiące temu skreślono nas, stwierdzono, że nie będziemy grać w finale - mówił po zakończeniu wczorajszego meczu kapitan akademików Andrzej Stelmach. - Niektórzy stawiali na Jastrzębie. Byliśmy jednak w finale, nie przestraszyliśmy się Mostostalu, walczyliśmy do końca.

- Srebro to srebro - dodaje środkowy AZS Arkadiusz Gołaś. - Wiele zespołów oddałoby wiele, aby ten medal zdobyć.

Mostostal Kędzierzyn-Koźle - Galaxia Pamapol Kaffee AZS 3:1 (25:20, 23:25, 25:18, 25:20)

Mostostal: Lipiński, Musielak, Szczerbaniuk, Papke, Świderski, Stancelewski, Kubica (libero) - Kardos, Soroka, Serafin.

Galaxia: Stelmach, Winiarski, Dacewicz, Szymański, Gierczyński, Gołaś, Ignaczak (libero) - Bąkiewicz, Szewiński.



SKŁAD ZESPOŁU
PAMAPOL AZS CZĘSTOCHOWA

w sezonie 2003/2004


stoją od lewej:
zawodnicy: Jakub Oczko, Arkadiusz Gołaś, Radosław Panas, Grzegorz Szymański, Krzysztof Gierczyński, Wojciech Jurkiewicz, Andrzej Szewiński, Michał Winiarski, Grzegorz Kokociński
zarząd: Andrzej Dziubała - Dyrektor Klubu, Edward Skorek - I trener, Józef Błaszczeć - v-prezes ds finansowych, Roman Lisowski - prezes zarządu, Zbigniew Miszczyk - v-prezes ds marketingu, Zbigniew Sznober - trener odnowy, Stanisław Gościniak - II trener (od 10.2003 trener kadry narodowej),
klęczą zawodnicy: Maciej Kordysz, Paweł Woicki, Marcin Kryś, Jacek Pić


Gazeta w Częstochowie
Czwartek, 22 kwietnia 2004

Siatkówka. Rozmowa z prezesem Pamapolu AZS Częstochowa

Rozmawiał Tadeusz Iwanicki 

Cieszę się, że sprawdziła się strategia zarządu. Nie ulegliśmy naciskom, działaliśmy ekonomicznie, a wynik pokazuje, że nie popełniliśmy błędu - ocenia siatkarski sezon prezes Roman Lisowki

Tadeusz Iwanicki: Co czuje prezes klubu, który przed sezonem skazywano na porażki, a zdobył brązowy medal mistrzostw Polski?

Roman Lisowski: Ogromną satysfakcję z tego, że AZS podtrzymał swoją wysoką pozycję w polskiej siatkówce. Jesteśmy na pudle, mamy medal! Za rok dzięki temu zagramy w europejskich pucharach. Będziemy widoczni w mediach, a co za tym idzie będzie nam łatwiej rozmawiać ze sposnorami. Liczę, że na kolejny sezon również zbudujemy ciekawy, potrafiący wygrywać zespół.

Czy zanosi się na duże zmiany?

- Kilku zawodnikom wygasają kontrakty i rozmawiamy o ich przedłużeniu. Większość wyraziła chęć zostania w klubie, ale nie będę ukrywał, że dwójka: Krzysiek Gierczyński i Arkadiusz Gołaś ma bardzo mocne oferty z innych klubów. Zrobimy wszystko, aby u nas zostali. Jeżeli miałby odejść Arek, to najlepiej, aby wyjechał do Włoch skąd otrzymał ofertę. Krzyśka kuszą nasi krajowi rywale, ale na pewno nie jest tak, że już dokonał wyboru.

Z pewnością miał Pan w trakcie rozgrywek chwile zwątpienia.

- Najtrudniej było przed sezonem, kiedy mocno nas krytykowano za to, że "sprzedaliśmy drużynę". Cieszę się, że sprawdziła się strategia zarządu. Nie ulegliśmy naciskom, działaliśmy ekonomicznie, a wynik pokazuje, że nie popełniliśmy błędu. Gratuluję chłopakom i trenerowi Skorkowi, ale również kibicom. Ich wiara bardzo pomogła osiągnąć ten sukces. W tym roku świetnie się zorganizowali, byli z drużyną na dobre i złe.

Feta pod halą Polonia po powrocie z Bełchatowa była chyba godna powitania mistrzów Polski?

- Reakcja ludzi, którzy przyszli pod Polonię była budująca. Po czymś takim aż chce się działać. Te petardy, szampany, śpiewy - wszyscy cieszyli się tak, jakbyśmy zdobyli złoto.

Ile dla siatkarzy był wart brązowy medal?

- Nie wiem czy powinienem mówić o takich sprawach. Ale niech będzie. Sporo. Za awans do czwórki, drużyna dostała od klubu czterdzieści tysięcy plus trzydzieści od sponsorów. Przed piątym meczem ze Skrą, po konsultacji z trenerem, dołożyliśmy jeszcze trzydzieści tysięcy. W sumie jest już sto. A po tym co się wydarzyło w Bełchatowie, nasz główny sposnor - Pamapol dołożył ekstra jeszcze piętnaście. To pokaźna suma. Z tego co wiem, nasi rywale mieli dostać za brąz sto osiemdziesiąt tysięcy. Ale Skra miała zdecydowanie większy budżet. Premia za trzecie miejsce od Polskiej Ligi Siatkówki - 135 tysięcy, zostanie w kasie klubu. Mamy je na co wydać.

SEZON 2004/2005 - PO RAZ DRUGI Z RZĘDU BRĄZOWY MEDAL

Po sezonie łatwo być mądrym! Ale na początku rozgrywek wszyscy byliśmy pełni niepokoju. Nasz najlepiej rokujący zawodnik - Arkadiusz Gołaś - odszedł do ligi włoskiej, a w kasie klubu było nieporównywalnie mniej pieniędzy niż u naszych konkurentów. Z minorowymi minami przyjmowaliśmy informacje, że Bełchatów, Olsztyn, Jastrzębie i Sosnowiec stać na zakup świetnych siatkarzy. Byle tylko nie spaść z Polskiej Ligi Siatkówki - szeptali zaniepokojeni fani, których nie uspokoiło zasilenie AZS-u kilkoma nowymi graczami. Owszem, Piotr Gacek zapowiadał się nieźle na pozycji libero, Ale młodziutki Bartek Gawryszewski, czy też Marcin Kocik albo Adrian Patucha? A któż o nich słyszał? I jakie to porównanie ze spektakularnymi nabytkami ligowych krezusów? Toteż realnie oceniając naszą sytuację, nie było powodów do optymizmu. Tak jest - po sezonie łatwo być mądrym, że się nie wzięło pod uwagę kunsztu trenera Edwarda Skorka wspomaganego umiejętnościami Stanisława Gościniaka. I tak po początkowych niepowodzeniach, zwłaszcza w Pucharze Polski, nasz zespół stał się rewelacją ligi. I to właśnie o nim, a nie o drużunach-bogaczach, mówiło się najwięcej. Nasi grali zawsze na "maksa", nawet w pucharze CEV, w którym ugrali tyle, ile obiektywnie ugrać mogli, ulegając jedynie zdecydowanie lepszej drużynie rosyjskiego Lokomotivu Jekatenburg. (Tutaj należy pochwalić świetną organizację turnieju eliminacyjnego CEV w Hali Polonia). 

A w lidze nasi grali jak z nut! Poza niezawodnymi pewniakami (Szymański, Winiarski, Gierczyński) do ich poziomu powoli zaczęli równać pozostali. Wojtek Jurkiewicz, który na początku sezonu psuł prawie wszystkie zagrywki w fatalnym stylu (lekka piłka wyrzucona na aut lub wrzucona w siatkę), zaczął serwisami zdobywać punkty. Adrian Patucha wchodził najczęściej tylko na zagrywkę i bił, aż miło!. Piotr Gacek natomiast, jako libero, bronił piłki, które nie miały prawa być wybronione!  

Dopiero na dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej Pamapol oddał pierwsze miejsce w tabeli na rzecz Bełchatowa i w play off trafłł - po pokonaniu Sosnowca i przegranej z Olsztynem - na zawsze dla nas arcytrudną drużynę z Jastrzębia. Mecze paly off  pokazały niesamowity postęp naszych zawodników, który dokonał się w ciągu tego roku. Marcin Kocik brylował w zbiciach, a Wojtek Jurkiewicz, jak się rzekło - w zagrywce i na środku. Również Bartek Gawryszewski nie zawodził, gdy w trudnych momentach trener Skorek posyłał go na parkiet. Tak samo jak Kubę Oczko, który często w sytuacjach kryzysowych zastępował na rozegraniu świetnego skądinąd Pawła Woickiego.

Choć mówi się, że szczęście sprzyja lepszym, to właśnie odrobiny szczęścia zabrakło w półfinale play off z Olsztynem. Ostatnia piłka pierwszego spotkania w Częstochowie na długo pozostanie w pamięci kibiców. Wtedy to sędzia nie zauważył, że po naszym ataku piłka odbiła się od ręki blokującego i odgwizdał aut i koniec meczu. A ponieważ wyraźnie to widziała cała wypełniona po brzegi hala, tumult się zrobił niesamowity i długo nie ustawały protesty, skandowania i gwizdy. Dwa następne przegrane mecze z Olsztynem pokazały jednak nasze miejsce w szeregu. Po rundzie zasadniczej wydawało się wprawdzie, że Częstochowa może nawet zostać mistrzem, to mimo wszystko wywalczenie trzeciego miejsca było sukcesem, o którym nikomu się nawet nie śniło na początku sezonu.


SKŁAD ZESPOŁU
PAMAPOL DOMEX AZS CZĘSTOCHOWA

2004/2005


stoją od lewej:  Edward Skorek - trener, Jakub Oczko, Michał Winiarski, Andrzej Dziubała - dyrektor klubu, Krzysztof Gierczyński, Zbigniew Miszczyk - v-prezes ds marketingu, Wojciech Jurkiewicz, Roman Lisowski - prezes zarządu, Grzegorz Szymański, Józef Błaszczeć - v-prezes ds finansowych, Grzegorz Kokociński, Zbigniew Sznober - trener odnowy, Marcin Kocik, Andrzej Szewiński;
na dole od lewej: Michał Żuk, Paweł Woicki, Piotr Gacek, Bartosz Gawryszewski, Adrian Patucha.


PRZYBYLI:

Bartosz Gawryszewski - MDK Warszawa
Marcin Kocik - Skra Bełchatów
Piotr Gacek - NKS Nysa
Adrian Patucha - powrót z wypożyczenia z NKS Nysa
Michał Żuk - wychowanek (Delicpol Norwid)

ODESZLI:

Radosław Panas - KP Polska Energia Sosnowiec
Arkadiusz Gołaś - Włochy (Sempre Volley Padwa)





Pozdrowienia od autorek:)